środa, 6 grudnia 2017

Spotkanie dla byłych wolontariuszy

Długo mnie tu nie było... Dlaczego więc się pojawiłam? Otóż, w weekend miałam okazję i ogromną przyjemność uczestniczyć w spotkaniu dla byłych wolontariuszy w centrum szkoleniowo-konferencyjnym w Konstancinie. Było nas ok. 25 osób + dwie prowadzące - Eliza i Marta.

PIĄTEK
W piątek po kolacji był czas na zapoznawanie się i prezentacje na temat naszych projektów oraz na pogaduszki. 

SOBOTA
Sobota już od rana obfitowała w atrakcje zaczynając od ćwiczeń rozciągających na pobudzenie, przez ewaluację projektów i dzielenie się przemyśleniami na temat EVS. Po pysznym obiedzie i krótkim spacerze po Parku Zdrojowym mieliśmy warsztaty z capoeiry, kreatywnego pisania oraz taniego podróżowania (udało nam się "zorganizować" wycieczkę z Paryża do Londynu z dwoma noclegami i zwiedzaniem dwóch muzeów za 22 euro ;)), które były prowadzone przez uczestników spotkania. Potem mogliśmy wybierać między zajęciami ze słowiańskiej interkomprehencji, czyli jak zrozumieć języki słowiańskie znając język polski a Elevator Pitch, czyli sztuką krótkiej, zwięzłej i jednocześnie interesującej wypowiedzi. Następnie dzieliśmy się doświadczeniami, które szczególnie nam się podobały w kontekście pasji i zaangażowania, a potem rozmawialiśmy na temat naszych hierarchii wartości i tego jak znaleźć pracę odpowiadającą naszym ideom. Po kolacji ponownie prezentowaliśmy nasze projekty (ja byłam ostatnia i wystąpiłam ok. godz. 23) i rozmawialiśmy do późnej nocy. 

NIEDZIELA
W niedzielę niezbyt łatwo mi się wstawało nie tylko ze względu na niewielką ilość snu, ale i na ból mięśni spowodowany sobotnimi ćwiczeniam. Jednakże naleśniki na śniadanie mnie pobudziły i z przyjemnością uczestniczyłam w ostatnim już dniu spotkania. Rano Marta i Eliza opowiadały nam o możliwościach pracy, praktyk oraz wolontariatu w Polsce i na świecie. Potem snuliśmy już bardziej konkretne plany na przyszłość, a na koniec tuż przed obiadem i wyjazdem podsumowaliśmy szkolenie i pełni motywacji i zapału wyruszyliśmy każdy w swoją stronę.


Szczerze mówiąc dawno nie byłam na tak interesującym szkoleniu, które dałoby mi zastrzyk energii do działania, a jednocześnie szansę na refleksję i przemyślenia. Myślę, że wszystkim nam żal było wyjeżdżać, gdyż mieliśmy poczucie, że jesteśmy w gronie osób o podobnym spojrzeniu na świat i doświadczeniach. Czuliśmy, że rozumiemy się wzajemnie i możemy szczerze porozmawiać o naszych przeżyciach, co jest szczególnie istotne zwłaszcza tuż po powrocie do kraju. 

I w ten oto sposób już ostatecznie dobiega końca moja przygoda z EVS. Koło się zamyka i trzeba iść dalej spełniać swoje marzenia :) 

PS. Nadal nie podjęłam decyzji co dalej z blogiem. W razie czego będę dawać znać :)

czwartek, 5 października 2017

Było miło, ale się skończyło...

W niedzielę, 1 października o godz. 19:40 wylądowałam na lotnisku w Warszawie, gdzie czekali na mnie uśmiechnięci rodzice oraz 40 kg bagażu rejestrowanego do odebrania.

Doleciałam/fot. Mama
Doleciałam/fot. Mama

Pierwsze wrażenia? Zimno!!! Jeszcze rano chodziłam z krótkim rękawem, a wieczorem już w jesiennej kurtce. Swoją drogą ciekawe ile czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do polskich warunków atmosferycznych ;)

Będąc w Polsce raptem cztery dni trudno mi uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno spacerowałam sobie po plaży czy po Pollensie. Totalna abstrakcja, zwłaszcza że u mnie na wsi jest remont drogi i kontakt z cywilizacją jest odrobinę utrudniony :P


Tak sobie myślę, że przydałoby się małe podsumowanie mojej rocznej przygody. 365 dni spędzonych na Majorce (minus podróże) to kawał czasu. Jest co wspominać: 
  • kilkadziesiąt różnorakich wycieczek po Majorce
  • 45 dzieciaków, dla których prowadziłam kurs języka angielskiego
  • 31 stopni w pokoju latem
  • 13 stopni w pokoju zimną
  • 9 podróży:
          - Palma część IIIIII
          - Polska
          - Barcelona
          - Minorka
          - Formentera i Ibiza
          - Portugalia część I, II, III, IV, V, VI
          - Sewilla i Kordoba oraz Malaga i Molina
          - Rzym
          - Asturias

Podsumowując, EVS na Majorce to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. I choć czasem było trochę smutno albo tęskno to nie zamieniłabym tego czasu na nic. Polecam z całego serca!
Więcej informacji można znaleźć np. tutaj - http://erasmusplus.org.pl/evs20/ i tutaj - https://ec.europa.eu/programmes/erasmus-plus/opportunities-for-individuals/young-people/european-voluntary-service_pl 

Co będzie dalej z blogiem, jeszcze nie wiem. W sumie nie wiem nawet jak będzie teraz wyglądało moje życie, a co dopiero mówić o blogu. Okaże się :) Do następnego razu!

PS. Pomysł z prowadzeniem bloga podczas mojego EVSu był jednym z lepszych. Wiadomo, często towarzyszył mi leń i nie chciało mi się opisywać moich wiśniowych przygód, ale teraz mam niesamowitą pamiątkę (i 129 napisanych postów). Mam nadzieję, że i Wam choć trochę się podobało <3 

sobota, 30 września 2017

Pożegnania nadszedł czas...

Z jednej strony już bardzo mi się tęskni za rodziną, znajomymi i Polską, ale z drugiej, Pollensa ma w sobie magnes, który sprawia, że trudno będzie mi wyjechać. Zwłaszcza mając w pamięci te wszystkie pożegnania, których doświadczyłam w ostatnich dniach.

W środę, pierwszego dnia po powrocie z Asturias, razem z Antonią, Tonim, Bernatem i Pere poszliśmy na obiad do restauracji Club Pollença, by trochę powspominać. 
W czwartek pożegnałam się z Cati i Anniką. 

Pożegnanie z Cati/fot. Pere

W ramach podziękowania dostałam też prezent w postaci torebeczki z tradycyjnym wzorem z Pollensy/Majorki. Cudo! Sama chciałam sobie kupić coś podobnego na pamiątkę. 
Z Antonią i Pere oraz torebeczką/fot. Antonia

Ale wczoraj jak zobaczyłam na Facebooku dwa posty z pięknym podziękowaniem za wszystko to przyznam, że trochę się rozkleiłam. Z pewnością będę tęsknić za tym czasem.



Dziś mój ostatni pełny dzień na Majorce. Mam w planach m.in. pożegnalny spacer po Pollensie i kolację ze znajomymi. Za to już jutro o 16:20 startuję z Palmy do Polski. Ciekawe jak to będzie wrócić...

środa, 27 września 2017

Asturias, czyli zielono mi

Od 20 do 26 września miałam okazję po raz pierwszy w życiu odrobinę poznać północną część Hiszpanii, a dokładniej Asturias. W środę o 10:20 wylądowaliśmy 40 km od stolicy tego "województwa", czyli Oviedo, a następnie wypożyczonym samochodem ruszyliśmy odkrywać wybrzeże.

Jakie były moje pierwsze wrażenia? Zieleń, a w zasadzie mnóstwo odcieni zieleni, góry, wzniesienia i uderzające podobieństwo do Polski (mam na myśli naturę raczej niż architekturę). To, co mnie urzekło to wiadukty. Jadąc autostradą, widoki były niesamowite zwłaszcza jak pod nami było między 200 a 700 m spadku. 

ŚRODA
 Cudillero (według internetowych źródeł jedno z najpiękniejszych miasteczek w Asturias. 
Moim zdaniem faktycznie jest ładne, ale widziałam ładniejsze)/fot. Wiśnia
 Cudillero/fot. Wiśnia
 Cudillero/fot. Wiśnia
Cudillero/fot. Wiśnia

Potem pojechaliśmy do Candás oraz Lastres i też było ładnie!

 Candás/fot. A
 Kościółek na zielonym wzgórzu/fot. Wiśnia
Jest i plaża/fot. A
Lastres/fot. Wiśnia
Playa de La Griega, gdzie można znaleźć ślady dinozaurów/fot. Wiśnia

Następnie zmęczeni pojechaliśmy do Cangas de Onis, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg, który w 100% spełnił nasze oczekiwania. Mieliśmy widok na miasteczko i góry. Cud, miód, malina.

CZWARTEK
Pogoda w czwartek była taka o, bez szału. Troszkę pokropiło, ale nie za wiele, więc wybraliśmy się do miejscowości Covadonga, gdzie znajduje się bazylika i maleńki kościółek zbudowany w skale.

 Basilica de Nuestra Señora de Covadonga/fot. Wiśnia
 Santa Cueva de Covadonga/fot. Wiśnia

Będąc raptem 11 km od Lagos de Covadonga (jezior w Covadonga) uznaliśmy, że koniecznie trzeba tam się wybrać. Warto było!

 To chyba Indie?/fot. Wiśnia
 Jezioro Enol/fot. Wiśnia
 Jezioro Ercina/fot. Wiśnia
 Spacerujemy/fot. A
 Trochę przypomina Szkocję, co nie? (założenie po obejrzeniu filmu Braveheart)/fot. Wiśnia
 Widoki/fot. Wiśnia
W Asturias jest bardzo dużo krów, dlatego też będąc tam trzeba koniecznie spróbować wołowiny, co i ja uczyniłam ;)/fot. Wiśnia

Po powrocie do Cangas de Onis mieliśmy jeszcze trochę siły na spacer po naszym miasteczku.

 Kościół w Cangas de Onis/fot. Wiśnia
Widok z mostu rzymskiego na miasteczko/fot. Wiśnia
Najbardziej popularnym trunkiem w tamtych okolicach jest cydr (hiszp. sidra). 
Warto dodać, że mają ciekawy sposób nalewania go do szklanek. Z racji tego, że nie jest gazowany to, by utworzyć piankę, nalewa się go z dużej wysokości, co można zobaczyć poniżej/fot. Wiśnia
Profesjonalne nalewanie cydru
 Kościół w Cangas de Onis/fot. Wiśnia
 Most rzymski (hiszp. Puente Romano)/fot. Wiśnia

PIĄTEK
W piatek atrakcji brak. Moją główną aktywnością było kichanie i prychanie, no może jeszcze oglądanie TV i jedzenie. Tak się złożyło, że dosyć mocno się przeziębiłam jeszcze na Majorce i przez cały wyjazd nie czułam się zbyt dobrze. By trochę się podleczyć, postanowiłam poświęcić jeden dzień na leżenie w łóżku. Szkoda, bo nie udało nam się ani popływać kajakiem ani pojeździć rowerem :/

SOBOTA
W sobotę byliśmy nie tylko w Asturias, ale i w Kantabrii, ale po kolei. Zatrzymaliśmy się w maleńkiej miejscowości - La Hermida, a potem pojechaliśmy do Fuente Dé, gdzie wjechaliśmy kolejką na jedną z gór Picos de Europa. 

 La Hermida/fot. Wiśnia
 La Hermida/fot. Wiśnia
 Na szczycie w Fuente Dé (wjazd trwa 4 minuty, w tym czasie pokonuje się ponad 700 m)/fot. Wiśnia
 Na szczycie (1823 m n.p.m.)/fot. Wiśnia
 Na szczycie/fot. Wiśnia
 Krokusy/fot. Wiśnia
 :)/fot. Wiśnia
 :)/fot. Wiśnia
 Na szczycie/fot. Wiśnia
  Wracamy/fot. Wiśnia

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w uroczym miasteczku - Potes na tapas.

 Potes/fot. Wiśnia

NIEDZIELA
Sobotni wiatr trochę rozłożył mnie na łopatki i połowę niedzieli spędziłam leżąc w łóżku. Na szczęście po południu poczułam się lepiej i mogliśmy wybrać się na wcale nie taki krótki spacer. 

 Maleńki kościółek/fot. A
 Rzeka Sella/fot. Wiśnia
 Na moście/fot. A
 Budynek na przechowywanie siana/fot. Wiśnia
Sella/fot. Wiśnia

PONIEDZIAŁEK
Wydaje mi się, że poniedziałek był najfajniejszym ze wszystkich dni naszego pobytu. Dlaczego? Otóż, wybraliśmy się na liczącą 11 km (w jedną stronę) pieszą wycieczkę. Ruta de Cares, czyli trasa wzdłuż rzeki Cares jest świetnym pomysłem na spędzenie kilku godzin. Nam pokonanie 20 km (nie mieliśmy czasu na całość i trzeba było wrócić) + szybki posiłek zajęły 5,5 godziny. Na początku, przez pierwsze 2 km podejście jest dosyć męczące (myślałam, że umrę; przez katar nie mogłam oddychać), a potem jest już praktycznie płasko. W niektórych momentach idzie się ścieżką, a 1,5 m w bok jest kilkudziesięciometrowa przepaść. Zobaczcie sami!

 Najgorszy odcinek na szczęście za nami/fot. Wiśnia
 Te dwa małe punkciki to ludzie/fot. Wiśnia
 Aaa! Przepaść!/fot. A
 Kózka/fot. Wiśnia
 Takich tuneli jest tam ok. 70/fot. Wiśnia
 Przepaść jest tuż, tuż/fot. Wiśnia
 Kolejny tunel/fot. Wiśnia
 I jeszcze jeden/fot. Wiśnia
 Pierwszy z trzech mostów - Puente Bolin/fot. Wiśnia
 Drugi most/fot. Wiśnia
 Czyściutka woda/fot. Wiśnia
 Wracamy/fot. Wiśnia
 Podziwiamy widoki/fot. Wiśnia

WTOREK
Niestety nadszedł dzień powrotu i trzeba było spakować manatki, ale z racji tego, że samolot mieliśmy o 21:05 mogliśmy spędzić jeszcze trochę czasu w Asturias. Trasę, którą planowaliśmy pokonać rowerami pokonaliśmy częściowo pieszo. Według przewodników jest to jedna z piękniejszych tras w Hiszpanii, aczkolwiek ja bym stawiała jednak na trasę wzdłuż rzeki Cares. Mankamentem jest to, że trafił nam się fragment tuż przy ulicy i przejeżdżające samochody trochę psuły klimat. 

 W tym sklepie kupiliśmy typowy ser z Asturias. 
Na mnie zrobił duże wrażenie (i sklep i ser)/fot. Wiśnia
 La Senda del Oso/fot. Wiśnia
 La Senda del Oso/fot. A
 Jest i tunel/fot. Wiśnia
 La Senda del Oso/fot. Wiśnia
 La Senda del Oso/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. Wiśnia

Potem głodni desperacko szukaliśmy miejsca na obiad, ale było już po 16, więc szanse były marne. Ostatecznie po 17:30 zatrzymaliśmy się w Pravii na tortillę i mini pizzę, a potem pojechaliśmy oddać samochód i odwieziono nas na lotnisko. W Palmie wylądowaliśmy ok. 22:20 i przed północą byłam w domu, by powoli zacząć myśleć o pakowaniu walizki już na dobre, do Polski.