Od 20 do 26 września miałam okazję po raz pierwszy w życiu odrobinę poznać północną część Hiszpanii, a dokładniej Asturias. W środę o 10:20 wylądowaliśmy 40 km od stolicy tego "województwa", czyli Oviedo, a następnie wypożyczonym samochodem ruszyliśmy odkrywać wybrzeże.
Jakie były moje pierwsze wrażenia? Zieleń, a w zasadzie mnóstwo odcieni zieleni, góry, wzniesienia i uderzające podobieństwo do Polski (mam na myśli naturę raczej niż architekturę). To, co mnie urzekło to wiadukty. Jadąc autostradą, widoki były niesamowite zwłaszcza jak pod nami było między 200 a 700 m spadku.
ŚRODA
Cudillero (według internetowych źródeł jedno z najpiękniejszych miasteczek w Asturias.
Moim zdaniem faktycznie jest ładne, ale widziałam ładniejsze)/fot. Wiśnia
Cudillero/fot. Wiśnia
Cudillero/fot. Wiśnia
Cudillero/fot. Wiśnia
Potem pojechaliśmy do Candás oraz Lastres i też było ładnie!
Candás/fot. A
Kościółek na zielonym wzgórzu/fot. Wiśnia
Jest i plaża/fot. A
Lastres/fot. Wiśnia
Playa de La Griega, gdzie można znaleźć ślady dinozaurów/fot. Wiśnia
Następnie zmęczeni pojechaliśmy do Cangas de Onis, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg, który w 100% spełnił nasze oczekiwania. Mieliśmy widok na miasteczko i góry. Cud, miód, malina.
CZWARTEK
Pogoda w czwartek była taka o, bez szału. Troszkę pokropiło, ale nie za wiele, więc wybraliśmy się do miejscowości Covadonga, gdzie znajduje się bazylika i maleńki kościółek zbudowany w skale.
Basilica de Nuestra Señora de Covadonga/fot. Wiśnia
Santa Cueva de Covadonga/fot. Wiśnia
Będąc raptem 11 km od Lagos de Covadonga (jezior w Covadonga) uznaliśmy, że koniecznie trzeba tam się wybrać. Warto było!
To chyba Indie?/fot. Wiśnia
Jezioro Enol/fot. Wiśnia
Jezioro Ercina/fot. Wiśnia
Spacerujemy/fot. A
Trochę przypomina Szkocję, co nie? (założenie po obejrzeniu filmu Braveheart)/fot. Wiśnia
Widoki/fot. Wiśnia
W Asturias jest bardzo dużo krów, dlatego też będąc tam trzeba koniecznie spróbować wołowiny, co i ja uczyniłam ;)/fot. Wiśnia
Po powrocie do Cangas de Onis mieliśmy jeszcze trochę siły na spacer po naszym miasteczku.
Kościół w Cangas de Onis/fot. Wiśnia
Widok z mostu rzymskiego na miasteczko/fot. Wiśnia
Najbardziej popularnym trunkiem w tamtych okolicach jest cydr (hiszp. sidra).
Warto dodać, że mają ciekawy sposób nalewania go do szklanek. Z racji tego, że nie jest gazowany to, by utworzyć piankę, nalewa się go z dużej wysokości, co można zobaczyć poniżej/fot. Wiśnia
Profesjonalne nalewanie cydru
Kościół w Cangas de Onis/fot. Wiśnia
Most rzymski (hiszp. Puente Romano)/fot. Wiśnia
PIĄTEK
W piatek atrakcji brak. Moją główną aktywnością było kichanie i prychanie, no może jeszcze oglądanie TV i jedzenie. Tak się złożyło, że dosyć mocno się przeziębiłam jeszcze na Majorce i przez cały wyjazd nie czułam się zbyt dobrze. By trochę się podleczyć, postanowiłam poświęcić jeden dzień na leżenie w łóżku. Szkoda, bo nie udało nam się ani popływać kajakiem ani pojeździć rowerem :/
SOBOTA
W sobotę byliśmy nie tylko w Asturias, ale i w Kantabrii, ale po kolei. Zatrzymaliśmy się w maleńkiej miejscowości - La Hermida, a potem pojechaliśmy do Fuente Dé, gdzie wjechaliśmy kolejką na jedną z gór Picos de Europa.
La Hermida/fot. Wiśnia
La Hermida/fot. Wiśnia
Na szczycie w Fuente Dé (wjazd trwa 4 minuty, w tym czasie pokonuje się ponad 700 m)/fot. Wiśnia
Na szczycie (1823 m n.p.m.)/fot. Wiśnia
Na szczycie/fot. Wiśnia
Krokusy/fot. Wiśnia
:)/fot. Wiśnia
:)/fot. Wiśnia
Na szczycie/fot. Wiśnia
Wracamy/fot. Wiśnia
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w uroczym miasteczku - Potes na tapas.
Potes/fot. Wiśnia
NIEDZIELA
Sobotni wiatr trochę rozłożył mnie na łopatki i połowę niedzieli spędziłam leżąc w łóżku. Na szczęście po południu poczułam się lepiej i mogliśmy wybrać się na wcale nie taki krótki spacer.
Maleńki kościółek/fot. A
Rzeka Sella/fot. Wiśnia
Na moście/fot. A
Budynek na przechowywanie siana/fot. Wiśnia
Sella/fot. Wiśnia
PONIEDZIAŁEK
Wydaje mi się, że poniedziałek był najfajniejszym ze wszystkich dni naszego pobytu. Dlaczego? Otóż, wybraliśmy się na liczącą 11 km (w jedną stronę) pieszą wycieczkę. Ruta de Cares, czyli trasa wzdłuż rzeki Cares jest świetnym pomysłem na spędzenie kilku godzin. Nam pokonanie 20 km (nie mieliśmy czasu na całość i trzeba było wrócić) + szybki posiłek zajęły 5,5 godziny. Na początku, przez pierwsze 2 km podejście jest dosyć męczące (myślałam, że umrę; przez katar nie mogłam oddychać), a potem jest już praktycznie płasko. W niektórych momentach idzie się ścieżką, a 1,5 m w bok jest kilkudziesięciometrowa przepaść. Zobaczcie sami!
Najgorszy odcinek na szczęście za nami/fot. Wiśnia
Te dwa małe punkciki to ludzie/fot. Wiśnia
Aaa! Przepaść!/fot. A
Kózka/fot. Wiśnia
Takich tuneli jest tam ok. 70/fot. Wiśnia
Przepaść jest tuż, tuż/fot. Wiśnia
Kolejny tunel/fot. Wiśnia
I jeszcze jeden/fot. Wiśnia
Pierwszy z trzech mostów - Puente Bolin/fot. Wiśnia
Drugi most/fot. Wiśnia
Czyściutka woda/fot. Wiśnia
Wracamy/fot. Wiśnia
Podziwiamy widoki/fot. Wiśnia
WTOREK
Niestety nadszedł dzień powrotu i trzeba było spakować manatki, ale z racji tego, że samolot mieliśmy o 21:05 mogliśmy spędzić jeszcze trochę czasu w Asturias. Trasę, którą planowaliśmy pokonać rowerami pokonaliśmy częściowo pieszo. Według przewodników jest to jedna z piękniejszych tras w Hiszpanii, aczkolwiek ja bym stawiała jednak na trasę wzdłuż rzeki Cares. Mankamentem jest to, że trafił nam się fragment tuż przy ulicy i przejeżdżające samochody trochę psuły klimat.
W tym sklepie kupiliśmy typowy ser z Asturias.
Na mnie zrobił duże wrażenie (i sklep i ser)/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. A
Jest i tunel/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. Wiśnia
La Senda del Oso/fot. Wiśnia
Potem głodni desperacko szukaliśmy miejsca na obiad, ale było już po 16, więc szanse były marne. Ostatecznie po 17:30 zatrzymaliśmy się w Pravii na tortillę i mini pizzę, a potem pojechaliśmy oddać samochód i odwieziono nas na lotnisko. W Palmie wylądowaliśmy ok. 22:20 i przed północą byłam w domu, by powoli zacząć myśleć o pakowaniu walizki już na dobre, do Polski.