sobota, 25 lutego 2017

Cala Boquer po raz drugi

Wolna sobota, więc czemu by jej nie wykorzystać na wycieczkę? Padło na Cala Boquer, gdzie po raz pierwszy wybrałam się w grudniu :D
Miałam wrażenie, że dziś trasa była jakaś krótsza, raptem 30 minut. To pewnie przez to, że nie robiliśmy zbyt wielu zdjęć po drodze. 

 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Są fale/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Piramidy?/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Moje ulubione z dziś/fot. Wiśnia

Nadal uważam, że Cala Boquer jest pięknym miejscem, ale nigdy nie zrozumiem jak ludzie mogą wyrzucać śmieci do morza lub na brzeg. Efekt jak na zdjęciach. Smutne :(

 Śmieci/fot. Wiśnia
Nawet znalazła się tam lodówka/fot. Wiśnia

Byliśmy tuż obok plaży w Port de Pollensa. Żal było nie skorzystać!

 Port Pollensa/fot. Wiśnia
Ale czyściutka!/fot. Wiśnia
Yeah, widać dno/fot. Wiśnia

czwartek, 23 lutego 2017

Ternelles vol. 4

W końcu udało mi się dotrzeć do samego końca Ternelles. Warto!

 Ternelles/fot. Wiśnia
 Ternelles/fot. Wiśnia
 Ternelles/fot. Wiśnia
 Czyściutka woda/fot. Wiśnia
 Ternelles/fot. Wiśnia
Jest wiaderko, jest zabawa/fot. Wiśnia
Ternelles/fot. Wiśnia
Ternelles/fot. Wiśnia
 Ternelles/fot. Wiśnia
 Ternelles/fot. Wiśnia

wtorek, 21 lutego 2017

L'Albufereta, czyli raj dla ptaków

Wolny, wtorkowy poranek postanowiłam spędzić na wycieczce rowerowej po rezerwacie naturalnym L'Albufereta. Można tam spotkać mnóstwo różnorodnych ptaków. Moja Mama na pewno spędzi tam cały dzień :)

 Zahaczyłam i o plażę/fot. Wiśnia
 Plataforma des Grau/fot. Wiśnia
 L'Albufereta/fot. Wiśnia
 Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty/fot. Wiśnia
 L'Albufereta/fot. Wiśnia
 L'Albufereta/fot. Wiśnia
 Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty/fot. Wiśnia
 W drodze powrotnej natknęłam się na rzeczkę/fot. Wiśnia
Rzeczka/fot. Wiśnia

poniedziałek, 20 lutego 2017

Menorca es preciosa!

Ostatni weekend spędziłam na Minorce, czyli drugiej pod względem wielkości wyspie Balearów. Dotarłam tam w sobotę po godz. 11 i niedługo potem spotkałam się z Sarą i Robertem, których poznałam w listopadzie podczas szkolenia wprowadzającego. Razem przespacerowaliśmy się po Mahón (po katalońsku Maó), czyli obecnej stolicy Minorki. 
Ciekawostka: według legend to właśnie tam powstał pierwszy majonez :)
Jeśli chodzi o samo miasto to nie jest ono zbyt urzekające, no może poza drugim pod względem wielkości portem na świecie.    

Port w Maó (ma długość ok. 5 km i szerokość do 900 m)/fot. Wiśnia

Jako że kiszki grały nam marsza to wybraliśmy się na targ rybny (Mercado de Pescado) na tapas. Oczywiście jest tam sporo ryb, ale i kilka małych stanowisk z przepysznymi przystawkami. Tak więc spędziliśmy tam kilka godzin próbując lokalnych potraw. Po południu dołączyła do nas Vittoria i Peppe, czyli kolejni wolontariusze EVS oraz ich znajomi Nuria i Maria.

 Targ rybny/fot. Wiśnia
Targ rybny/fot. Wiśnia

Wieczorem razem z Vittorią przygotowałyśmy quiche i wybraliśmy się do Sant Lluis, gdzie mieszkają Sara oraz Roberto na kolację. 

Tak wygląda dom Sary i Roberta. Brakuje tylko czerwonego dywanu/fot. Wiśnia

Towarzystwo dopisało. Było nas z 12 osób. Każdy przyniósł coś do jedzenia, więc nikt nie wyszedł głodny zwłaszcza, że uwieńczeniem kolacji było prawdziwe, włoskie tiramisu. Mniam!

Jednak wieczór jeszcze się nie skończył. Potem pojechaliśmy wypożyczonym samochodem do jednego z barów - "La Bodega", gdzie po pewnym czasie, mimo niewielkiej przestrzeni, zaczęły się tańce. Jeszcze było nam mało, więc noc zakończyliśmy w innym lokalu o nazwie "Texas". Taka trochę mordownia szczerze mówiąc :D Ostatecznie do domów wróciliśmy po 5, tak więc nie spałam przez 23 godziny.  

NIEDZIELA

Jak łatwo się domyślić, nie zerwaliśmy się z łóżek o świcie. Ledwo, ledwo udało nam się to przed 11. Pierwszym punktem był najwyższy szczyt Minorki - El Toro (358 m n.p.m.). Wjechaliśmy tam samochodem, gdyż szczerze mówiąc nie jest to zbyt urzekająca trasa. 

 Widok z El Toro/fot. Wiśnia
 El Toro i Roberto, Vittoria oraz Peppe/fot. Wiśnia
 El Toro i ja/fot. Wiśnia

Następnie pojechaliśmy na Cap de Cavallería, czyli najbardziej wysunięty na północ fragment wyspy. Znajduje się tam przepiękna latarnia morska, a tamtejsze skały sprawiają wrażenie, że jest się na innej planecie. 

 Faro de Cavallería/fot. Wiśnia
 Inna planeta/fot. Wiśnia
 Czyż nie cudnie?/fot. Wiśnia
 Cap de Cavallería/fot. Wiśnia
Cap de Cavallería/fot. Wiśnia

Kolejnym punktem wycieczki była równie piękna zatoczka Pilar. 

 Cala Pilar i my/fot. Wiśnia
 Cala Pilar/fot. Wiśnia
 Cala Pilar/fot. Wiśnia
Cala Pilar/fot. Wiśnia

Jako ciekawostkę dodam, że wokół całej Minorki przebiega licząca 185 km trasa Camí de Cavalls, którą podzielona jest na 20 odcinków. Fajna opcja dla osób lubiących piesze wycieczki.

Ok. 18 kiszki porządnie grały nam marsza, więc w drodze powrotnej postanowiliśmy wstąpić do Es Castell, miasteczka w pobliżu Mahón. 

 Na Minorce ze względu na silne podmuchy wiatru, można spotkać wiele wiatraków/fot. Wiśnia
 Rynek w Es Castell/fot. Wiśnia
 Rynek w Es Castell/fot. Wiśnia
 Port/fot. Wiśnia
 Port/fot. Wiśnia
 Port/fot. Wiśnia
Wiatrak o zmroku/fot. Wiśnia

Sezon zimowy ma to do siebie, że wiele lokali jest zamkniętych, więc musieliśmy obejść się smakiem i zjeść kolację w Mahón. Wyczerpani nie siedzieliśmy do późna, tylko grzecznie wróciliśmy do siebie.

PONIEDZIAŁEK

Rano z Peppe udało mi się wyskoczyć na śniadanie i przy okazji uchwycić kilka widoków miasta.

 Mahón/fot. Wiśnia
Mahón/fot. Wiśnia

Następnie Roberto i Peppe zawieźli mnie na lotnisko i w towarzystwie 5(!) innych pasażerów o 12:45 wylądowałam w Palmie. Lot trwał AŻ 25 minut ;)


Ten wyjazd był trochę inny od poprzednich. Dzięki temu, że znałam tam kilka osób, bardziej skoncentrowaliśmy się na naszym towarzystwie niż na zwiedzaniu, co przyznam, bardzo przypadło mi do gustu! W końcu to właśnie w ten sposób poznaje się inną kulturę :) 

Przy okazji powstała też nowa wersja piosenki "Living on my own" Freddiego Mercury'ego - "Living in Mahón" (w słowie "Mahón" nie wymawiamy "h", więc brzmienie jest bardzo podobne)!