środa, 1 lutego 2017

Barcelona

Dobre wieści! W sobotę przestało padać, więc bez przeszkód mogłam wybrać się na zaplanowaną zaledwie trzy tygodnie temu wycieczkę do Barcelony. 

W sobotę po 30 minutach lotu (!) wylądowałam w stolicy Katalonii, a koleżanki z Polski - Ewa, Kasia i Ewa dołączyły do mnie dwie godziny później. 

Jestem w niebie/fot. Wiśnia

Wspólnie dotarłyśmy do hostelu, który z całego serca polecam ze względu na jakość, cenę i lokalizację. Myślę, że to jeden z lepszych, w którym nocowałam. Najbardziej podobały mi się zasłony przy łóżkach, dzięki którym światło nie budziło nas w nocy, gdy ktoś wracał później niż my. Proste i genialne!

Wieczorem wyszłyśmy sobie na spacer po najbardziej znanej ulicy w Barcelonie - La Rambli, a potem skusiłyśmy się na piwko w barze znajdującym się w tym samym budynku co nasz hostel.

La Rambla/fot. Wiśnia

NIEDZIELA
Rano, nieprzyzwyczajona do wczesnego wstawania, ledwo zwlekłam się z łóżka. Po smacznym śniadaniu było już znacznie lepiej, więc wyruszyłyśmy metrem do kuzynki Ewy, która od kilku lat mieszka w Barcelonie. Widoki z jej okien zapierały dech w piersiach. Nie ma to jak mieszkać na 14 piętrze! 

Przed południem żwawo ruszyłyśmy w kierunku katedry (Uwaga! To nie Sagrada Familia), by zobaczyć tradycyjny kataloński taniec - la sardana. Z niewiadomych przyczyn pokazu nie było :( Być może było za chłodno (nieprawda!), ale to tylko hipoteza, którą usłyszałyśmy od przewodnika.

Po Mszy w katedrze, poszłyśmy na obiad na uwielbianą przeze mnie paellę, tortillę i patatas bravas.

 Katedra/fot. Wiśnia
 Katedra/fot. Wiśnia
Katedra/fot. Wiśnia

Kolejnym punktem wycieczki był Park Güell z pracami Antonio Gaudiego.

 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia 
 Park Güell/fot. Wiśnia  

Wieczorem razem z Ewą wybrałyśmy się do baru Seven 7 Seven, gdzie spotkałyśmy się z Agnieszką i Eveliis, które poznałam na szkoleniu wprowadzającym dla wolontariuszy EVS. 

PONIEDZIAŁEK
Po śniadaniu wybrałyśmy się na free walking tour, czyli nietypową wycieczkę z przewodnikiem.  Z definicji była ona bezpłatna, aczkolwiek w ramach uznania dla pani przewodnik na koniec można było podziękować jej dając dowolną kwotę. Już kilkakrotnie miałam okazję uczestniczyć w takiej wycieczce i zawsze był to strzał w dziesiątkę, gdyż pani przewodnik poza najważniejszymi informacjami opowiadała też wiele ciekawostek, które raczej ciężko byłoby znaleźć w książce.

Rysunek Pabla Picassa przeniesiony na ścianę budynku (może kiedyś opiszę jego ciekawą historię)/fot. Wiśnia 

Na wycieczce/fot. Wiśnia

Kiszki trochę grały nam marsza, więc poszłyśmy na najbardziej znany targ w Barcelonie - La Boqueria. Można tam znaleźć kolorowe stragany z owocami, warzywami, słodyczami, no i kilka barów. Ja skusiłam się na kalmary, rybę i bułeczkę na słono.

Bezpośrednio z targu pojechałyśmy w kierunku Tibidabo, czyli wzgórza, na którym znajduje się kościół i park rozrywki. Niestety okazało się, że wjazd na górę był niemożliwy, gdyż w styczniu i lutym nie kursuje tam kolejka. Owszem, można było dostać się bliżej z innej strony ewentualnie pieszo, ale nie za bardzo miałyśmy czas, by poświęcić 1,5-2 godz. na wspinaczkę. Musiałyśmy obejść się smakiem i podziwiałyśmy panoramę z niższego wzniesienia. 

Kolejka na górę/fot. Wiśnia

Kolejnym punktem programu była Sagrada Familia widoczna z każdego miejsca w Barcelonie (oczywiście położonego wystarczająco wysoko).

 La Sagrada Familia/fot. Wiśnia
La Sagrada Familia/fot. Wiśnia

Stamtąd jest całkiem niedaleko do kolejnych atrakcji - La Pedrera i Casa Batlló zaprojektowanych przez Gaudiego.

 La Pedrera/fot. Wiśnia
 La Pedrera/fot. Wiśnia
 Passeig de Gràcia/fot. Wiśnia
Casa Batlló/fot. Wiśnia

Wieczór, jak to zwykle w Hiszpanii bywa, spędziłyśmy w barze, popijając piwko :P

Poniedziałkowa noc w moim przypadku była dosyć krótka. Chwilę po godz. 4 rano musiałam wstać, by dostać się na lotnisko, a stamtąd do Palmy. Okazało się, że nie musiałam tak wcześnie wstawać, gdyż wszystko przebiegło bardzo sprawnie, ale cóż. Na pół śpiąc doczekałam się lotu i przed 9 byłam już w słonecznej Palmie.

Dwa dni to trochę za mało na poznanie stolicy Katalonii, dlatego na pewno jeszcze wrócę do Barcelony!