sobota, 3 grudnia 2016

Cala Boquer, czyli wiosna w grudniu

Pogoda w sobotę zapowiadała się naprawdę dobrze (jakieś 18-20 stopni + słońce), więc postanowiliśmy z Colbym wykorzystać okazję i wybrać się do jednej z zatoczek - Cala Boquer. By się tam dostać, musieliśmy pokonać 8 km rowerem, a potem ok. godzinkę piechotą. Do tego oczywiście należy dodać czas na zdjęcia ;)

Widoki były naprawdę przepiękne. Myślę, że jest to jedno z ładniejszych miejsc, które miałam okazję poznać mieszkając na Majorce. Zdecydowanie warto się tam wybrać.

 Zaczynamy pieszą wędrówkę/fot. Wiśnia
 Na trasie/fot. Wiśnia
 Na trasie/fot. Wiśnia
 Na trasie/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Skały, skały i jeszcze raz skały/fot. Wiśnia
 Cala Boquer/fot. Wiśnia
 Cala Boquer (widok z oddali)/fot. Wiśnia
 Cala Boquer (widok z oddali)/fot. Wiśnia

Oczywiście nie obyło się bez przygód. Z racji tego, że lubimy odkrywać nieznane zakątki, chodziliśmy sobie po różnych mniejszych lub większych skałkach. No, ale woda była tam tak czyściutka, że aż żal było nie zamoczyć w niej stóp. Pierwszy krok nie należał do przyjemnych, ale potem nóżki się przyzwyczaiły i było lepiej. 

Bardzo ciekawiło nas co kryje się za kolejną duuużą skałą, ale by tam się dostać trzeba było wejść głębiej do wody, gdyż między jedną a drugą skałą nie było połączenia. Colby próbował na różne sposoby (z drewnianymi palami włącznie), ale nie zdecydował się wejść, bo ciężko było oszacować dokładną głębokość. I tu zaczyna się moja przygoda. Powiedziałam, że ja to zrobię. Na początku było całkiem nieźle, ale w pewnym momencie poślizgnęłam się, gdyż nadepnęłam na jakieś roślinki i chlup do wody. Na szczęście nie w całości, lecz w połowie. Uczucie przeciętne zwłaszcza, że trzeba było przecież wrócić do Pollensy, która była oddalona o jakieś 10 km... Na szczęście miałam ze sobą szalik, a w zasadzie komin i mogłam się w niego wystroić, a legginsy suszyć na słońcu w drodze powrotnej. W rezultacie przemaszerowałam pieszą część trasy w "spódniczce", by potem przebrać się znowu w lekko jeszcze wilgotne spodnie. 

Spódniczka, dzięki której zostałam wybawiona z opresji ;)/fot. Wiśnia 

Tak sobie myślę, że na długo zapamiętam tę trasę ;)