niedziela, 27 listopada 2016

Curso de formación a la llegada, czyli co robiłam między 21 a 26 listopada - część 1

Ubiegły tydzień spędziłam na szkoleniu wprowadzającym dla wolontariuszy EVS, które odbyło się w hotelu Horizonte w Palmie. W spotkaniu uczestniczyło 10 osób (Tatiana z Rosji, Evelis z Estonii, Vittoria, Federica i Roberto z Włoch, Malin z Austrii, Sarah z Niemiec, Agnieszka z Polski oraz Steffie z Francji) + dwóch prowadzących Toni i Barbara (wraz z ich dwuletnim synkiem Markiem ;)).

Cały dzisiejszy dzień zastanawiałam się, w jaki sposób mogłabym opisać to, czego doświadczyłam. Poza wiedzą czy informacjami praktycznymi, mam wrażenie, że to, co najważniejsze zostało nam przekazane gdzieś między wierszami. Jeszcze nie umiem opisać tego słowami. Mam nadzieję, że przyjdzie to z czasem i wtedy pewnie dopiszę kolejne myśli, które gdzieś tam krążą mi po głowie. Póki co ograniczę się do krótszej lub dłuższej (jeszcze nie wiem) relacji z kursu. Niestety póki co nie mam zbyt wielu zdjęć. Za dużo się działo, by uchwycić każdy moment. Czasem wolałam po prostu przeżywać daną chwilę.


PONIEDZIAŁEK
Z Pollensy do Palmy jest całkiem blisko, raptem ok. 50 km, ale oczywiście wymyśliłam sobie, że skoro i tak jadę do stolicy Balearów to przy okazji skoczę na zakupy. Gdzie? Oczywiście do Primarka, czyli ogromnego sklepu z odzieżą, dodatkami, domowymi akcesoriami oraz kosmetykami! Wybór jest spory, a ceny stosunkowo niskie. 
Przed 9 rano byłam już w Palmie, usiłowałam załatwić pewne formalności, co finalnie mi się nie udało, ale przynajmniej dowiedziałam się jak mniej więcej dotrzeć do Fan Mallorca, czyli do centrum handlowego, w którym mieści się m.in. Primark. Próbowałam oczywiście sprawdzić dojazd online, ale szczerze mówiąc nie było to proste. W przeciwieństwie do Polski, w Hiszpanii generalnie nie ma rozkładów jazdy (no może poza najważniejszymi przystankami, gdzie umieszczone są tablice z informacją za ile minut przyjedzie dany autobus). To znaczy są rozkłady, ale jest tam podana godzina odjazdu pierwszego i ostatniego autobusu z pierwszego i ostatniego przystanku oraz orientacyjna częstotliwość kursów. Tak więc, przykładowo na 10 przystanku i w sumie na każdym innym jest napisane: 

Pierwszy kurs Plaça d'Espanya godz. 7:10
Ostatni kurs Plaza d'Espanya godz. 21:15
Częstotliwość kursów od poniedziałku do piątku 7-10 minut
Częstotliwość kursów w soboty 9-13 minut
Częstotliwość kursów w niedziele i święta 11-15 minut

I bądź sobie mądry człowieku i licz. Akurat w tym przypadku i tak nie jest źle, można po prostu zaczekać, ale Fan Mallorca znajduje się na obrzeżach Palmy, więc tam częstotliwość kursowania autobusów to mniej więcej 50-60 minut. Ale to nie wszystko. Niby można sobie dodać te 50-60 minut kilkanaście razy, ale przecież nie do końca wiadomo czy autobus faktycznie przyjedzie punktualnie, czy zatrzyma się na każdym przystanku czy też nie. Jest też niby aplikacja, gdzie można sprawdzić za ile mniej więcej powinien przyjechać autobus, ale z opowieści wiem, że nie za bardzo można na niej polegać. Wychodzi więc na to, że trzeba "po prostu" uzbroić się w cierpliwość. Nawet w punkcie informacji w centrum handlowym nikt nie był w stanie dokładnie powiedzieć, o której mogę mniej więcej spodziewać się przyjazdu autobusu. Dane były szacunkowe, ale postanowiłam nie przejmować się zbytnio tym tematem tylko skupić się na zakupach. Faktycznie udało mi się kupić wszystko, na czym mi zależało, więc po godz. 15 uznałam, że pora wracać do centrum, gdyż o 18 powinnam zameldować się w hotelu, a skoro nie wiedziałam, o której przyjedzie autobus to wolałam wyruszyć wcześniej ;) I to była słuszna decyzja. Po ok. 20 minutach przyjechał inny autobus, który mniej więcej zawiózł mnie w okolice centrum, skąd musiałam jeszcze przejść znaczny kawałek. Po szybkim obiedzie odebrałam mój bagaż z dworca i udałam się w kierunku hotelu. Po 15 minutach oczekiwania okazało się, że to nie ten przystanek, więc sprawnym krokiem, a w zasadzie biegiem ruszyłam w przeciwną stronę, upewniając się czy na pewno jest to właściwy kierunek. Tym razem śledziłam całą trasę na GoogleMaps, bo wiedziałam, że nie wszystkie przystanki funkcjonują. Na szczęście chwilę przed 18 dotarłam do hotelu, gdzie powoli gromadzili się również inni wolontariusze. Okazało się, że będę dzielić pokój z Malin, czyli dziewczyną z Austrii. Z opowieści wiem, że standard hotelu był znacznie wyższy niż w przypadku innych kursów. To pewnie dlatego, że byliśmy pierwszą grupą odbywającą szkolenie na Balearach i pewnie chcieli ugościć nas najlepiej jak potrafili. Przyznam, że im się udało. Zarówno pokoje jak wyżywienie były na wysokim poziomie. 

 Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia 
 Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia
 Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia
 Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia
 Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia
                              Widok z mojego okna o różnych porach dnia i nocy/fot. Wiśnia

Po zostawieniu bagaży w pokojach spotkaliśmy się wszyscy w jednej z sal, by się poznać. Oczywiście nie było to standardowe powitanie. Mieliśmy do wykonania różne zadania - rysowanie naszych twarzy na kartce, pisanie, wycinanie motywów z papieru, lepienie kształtu Europy, z plasteliny, wyklejanie konturów Balearów itp.

Ramka na zdjęcia/fot. Wiśnia
A to my w ramce/fot. Barbara (inf. po hiszp.)

Mieliśmy sporo frajdy. Oczywiście wszyscy byliśmy trochę wycofani na początku, ale bardzo szybko zaaklimatyzowaliśmy się już pierwszego dnia pijąc piwko na tarasie :) 

Warto wspomnieć, że podczas naszego wyjazdu językami "urzędowymi" były angielski i hiszpański. Tak się bowiem złożyło, że 3 osoby z grupy nie mówiły prawie wcale po hiszpańsku, a dwie po angielsku. Ciekawe doświadczenie, nie powiem ;)

WTOREK
Po pysznym i różnorodnym śniadaniu, nie do końca rozbudzeni spotkaliśmy się w jednej z sal, by na dobre zacząć działać. Po szybkiej grze na rozkręcenie grupy, wysłuchaliśmy podstawowych informacji na temat programu Erasmus+, czyli m.in. EVS. Potem mogliśmy wykazać się artystycznie i przygotować dwa plakaty - jeden na temat naszego życia przed przyjazdem, naszej motywacji, oczekiwań i doświadczeń, które ze sobą przywieźliśmy, a drugi na temat naszej drogi od decyzji o wyjeździe aż po przyjazd na szkolenie. Bardzo podobało mi się to, że nie musieliśmy korzystać z sugestii prowadzących. Każdy mógł wykonać plakat według własnego życzenia.

 Praca wre/fot. Wiśnia
 Nasze dzieła/fot. Wiśnia
 Od pomysłu do przyjazdu, czyli mój plakat/fot. Wiśnia (pod numerami ukryte są zdjęcia)
Roberto opowiada swoją historię/fot. Wiśnia

Po obiedzie i po drzemce ;) podzieliśmy się na dwie grupy. Jedyna uczyła się hiszpańskiego, druga poszerzała swoją wiedzę na temat platformy online, z której możemy korzystać, by ćwiczyć umiejętności językowe. Po zakończonej sesji rozmawialiśmy na temat Youthpass, czyli certyfikatu, który każdy z nas otrzyma po zakończeniu wolontariatu. Co ciekawe, poza standardowymi informacjami dyplom ten będzie zawierał spis umiejętności, które nabyliśmy podczas EVS. Tak więc każdy będzie mógł wpisać to, czego jego zdaniem się nauczył. Oczywiście zostanie to poświadczone podpisem mentora. Prowadzący zachęcali nas, by od samego początku zwracać uwagę na nabywane kompetencje. Dzięki temu łatwiej nam będzie wypełnić nasz dokument.

Ważnym punktem każdego dnia była grupowa lub indywidualna refleksja na temat przeżytych wydarzeń. Co ciekawe, było ich tak wiele, że niejednokrotnie prowadzący musieli nam przypominać, co dokładnie robiliśmy. Inaczej ciężko byłoby wykonać to zadanie. 

Po kolacji kolejnym punktem było m.in. zaprezentowanie krajów, z których pochodzili wolontariusze, ale by było trudniej, np. ja wspólnie z Evelis i Roberto nie prezentowałam Polski, Estonii czy Włoch, lecz Niemcy, Austrię i Francję. O ile z pierwszym i trzecim krajem nie mieliśmy większych problemów o tyle z Austrią nie było tak łatwo, ale finalnie daliśmy radę. Wieczorem, a w zasadzie w nocy posiedzieliśmy chwilę na tarasie, a potem grzeczniutko poszliśmy spać.


CIĄG DALSZY NASTĄPI...