środa, 18 stycznia 2017

Sant Antoni

Ło matko! Mieszkam w szalonym miasteczku. Przekonałam się o tym wczoraj podczas dnia św. Antoniego. Pogoda nas nie rozpieszczała (grad, deszcz i wiatr), więc nie uczestniczyłam w uroczystościach od samego początku. Ominęła mnie procesja i święcenie zwierząt domowych (św. Antoni jest ich patronem). 
Wraz z Olą, Naomi, Jessicą i Kateriną dołączyłyśmy do wyprawy do gospodarstwa Ternelles przy akompaniamencie dudów, bębnów, fletów i miliona petard. Tam czekała już na nas ponad dwudziestometrowa sosna pozbawiona gałęzi i kory. Ocalał tylko czubek. 

O co w tym wszystkim chodzi? O to, by to drzewo zanieść/zawieźć na starym wozie do Pollensy oddalonej o ok. 3 km od Ternelles. Niby proste, ale biorąc pod uwagę jak wąskie mamy uliczki, okazuje się, że jest to spore przedsięwzięcie. 

Jednak zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną trzeba było się posilić. Na wszystkich czekała bardzo słona rybka i pa amb oli. Dużo osób przybyło z własnym prowiantem i przede wszystkim alkoholem.

"Elegancko" wcinamy rybkę i pa amb oli/fot. Ola
                                                                   Piknik/fot. Wiśnia
Jest i sosna/fot. Wiśnia
Na tym wózku od wieeelu lat przewożona jest sosna (rok temu podobno odpadło jedno koło i trzeba było dosłownie zanieść sosnę do Pollensy)/fot. Wiśnia

Ze względu na mało sprzyjającą aurę, postanowiłyśmy wrócić do domów. Perspektywa czekania ok. 1,5 godziny na powrót (realnie były to 2,5 godz.) była mało kusząca.

Po 16 z Danielą i Colbym wyruszyliśmy na poszukiwania sosny. Ok. 17 dopiero docierała do Pollensy, ale ludziom to wcale nie przeszkadzało. Bawili się w najlepsze popijając Túnel i Mesclat. Większość pewnie całkiem zapomniała o sośnie :D

 Jesteśmy "już" w Pollensie/fot. Wiśnia
Jesteśmy "już" w Pollensie/fot. Wiśnia

Wieczorem już w większym gronie, zebraliśmy się wszyscy, bo obserwować najważniejsze wydarzenia wieczoru, czyli ustawianie sosny na jednym z placów. I znowu upłynęły ze dwie godziny.

 Już prawie na placu/fot. Wiśnia
 Już prawie na placu/fot. Wiśnia
 W pełnym składzie/fot. Daniela
Tu niedługo stanie sosenka/fot. Ola

W tłumie, ludzie tańczyli, bili się, śpiewali, szturchali, rzucali piwami, ale przynajmniej było nam ciepło. Nikt nie przejmował się ani strojem ani niczym (buty musiałam dziś myć dwa razy). By chwilę odetchnąć poszliśmy do baru. Tam też wszyscy szaleli. 

Monkey bar (to nie dredy, to sznurek)/fot. Wiśnia

Punktem kulminacyjnym wieczoru było ustawienie drzewa i wspinanie się przez najodważniejszych aż na sam szczyt sosny (bez zabezpieczenia). Co ciekawe, zwykle jest ona wysmarowana jeszcze mydłem, by dodatkowo utrudnić to niecodzienne zadanie. W tym roku, by nie wydłużać wspinaczki, zrezygnowano z tej tradycji. Na górze na pierwszego śmiałka czekał kosz i konfetti, które udekorowało wszystkich zgromadzonych na placu. Niestety nie udało nam się tego zobaczyć. Nie spodziewaliśmy się, że wszystko tak szybko się potoczy.

 Kolejni śmiałkowie/fot. Wiśnia
Kolejni śmiałkowie/fot. Wiśnia

Potem jeszcze trochę pokręciliśmy się po miasteczku i wróciliśmy do domów. Szalony dzień!

Uśmiech proszę!/fot. Jessica


Dla zainteresowanych kilka dodatkowych informacji na temat Sant Antoni (po hiszpańsku).