poniedziałek, 9 stycznia 2017

Witaj rutyno?

Dziś za mną pierwszy, "normalny" dzień pracy w nowym roku. 
Rano przygotowywałam zajęcia z języka angielskiego, co w dalszym ciągu sprawia mi niemałą frajdę. A po południu jak to tradycyjnie w poniedziałki bywa, z uśmiechem na ustach pojechałam do naszego centrum w Puerto Pollensa. Myślę sobie, dobry początek 2017 roku, ale nie. Chyba podczas świąt zapomniałam zabrać moje pokłady cierpliwości, gdyż dziś swoim zachowaniem dwójka dzieciaków prawie wyprowadziła mnie z równowagi. 
Ostatecznie wszystko skończyło się całkiem dobrze, nie było ofiar w ludziach, ale humor przez chwilę jednak miałam kiepski myśląc, że sobie z nimi nie radzę (wiem, to głupota przejmować się czymś takim, ale cóż...).

Krótki komentarz do ubiegłego tygodnia, żeby nie było, że u mnie wszystko zawsze wygląda cukierkowo: 
Pewnie trochę wyolbrzymiam, ale przez pierwsze cztery dni od powrotu na Majorkę chciałam wracać do Polski. Nie dość, że byłam całkiem sama w mieszkaniu, znajomi jeszcze bawili w swoich krajach, to dodatkowo nie za bardzo miałam co ze sobą zrobić ze względu na silny wiatr, który zniechęcał do wyjścia na zewnątrz, jeśli nie było to konieczne. Niby nic szczególnego, ale wtedy zupełnie inaczej na to patrzyłam zwłaszcza wspominając na świeżo mój pobyt w Polsce. 
Ot, takie mini-dramaty :D 

Teraz jak na Majorkę znowu jest zimno (na zewnątrz i wewnątrz), ale przynajmniej mam się do kogo odezwać i z kim się spotkać. 
Wszystko powoli się rozkręca. 
Póki co nie wracam. 

Koniec rozczulania się nad sobą :)